" "

Accuphase C-2150 & P-4500

Wyroby Accuphase od startu były udane, inaczej firma, zwłaszcza debiutująca na japońskim rynku, raczej by nie przetrwała. Udane były nawet wyjątkowo, bez czego nie zyskałaby tej renomy. Ale Accuphase nie spoczęło na laurach – jest pracowite i ma zaplecze. Zaplecze inżynieryjne i zaplecze materiałowe – wymyśla nowe koncepcje i śmiało wciela w życie. Technologie ANCC i AAVA najwyraźniej mu się udały, przyjemnie było słuchać ich schowanej we wnętrzu pracy. Przyjemnie też patrzyć na maszynę tak starannie zrobioną i tak wysmakowaną estetycznie. Równie przyjemnie się dotyka – potencjometr chodzi bajecznie, a klapa osłony regulatorów po naciśnięciu zwolnienia majestatycznie się odchyla. Nawet przycisków POWER tyczy godność użycia, naciskają się jakoś dostojniej. Ale można też nie dotykać, pilot jest bardzo sprawny. Głośność wyskalowuje półdecybelowymi kroczkami (co bardzo akuratne), pozwala też wybierać źródło – czegóż chcieć więcej od pilota?

Jeden krok wyżej, do przedwzmacniacza C-2450, to aż dwadzieścia kolejnych tysięcy. Zapewne dają większy poszum i nieco żywszy płomień, ale kiedy nie porównywać?… Audiofile nierzadko zbyt wżywają się w porównania, a za mało w muzykę, chociaż powiedzmy sobie szczerze – to i to jest zabawą. Choć z drugiej strony takie „Wariacje Goldbergowskie” to intelektualne dokonanie i sam byś tego nie skomponował. A kiedy słuchasz otwierającej „Arii” – czujesz subtelności rozróżnień pomiędzy Bytem a Nicością malowane Ciszą i Dźwiękiem. Wzmacniacz Accuphase C-2150/P-4500 osiąga wystarczający poziom, żeby ta gra odsłaniała swoją magię w misterium tajemnicy wibrowania poruszającego powietrze zgodnie z bachowską myślą o Nieskończoności.

Piotr Ryka

Przejdź do strony z całością recenzji